piątek, 28 września 2012

Mam rower!

Zgadza się, w błyskawicznym tempie, szybciej niż myślałam, nagle i niespodziewanie zostałam szczęśliwą posiadaczką jednośladu :) Społeczność lokalna miasteczka Kunitachi, w którym znajduje się Uniwersytet Hiotsubashi, na którym studiuję, ma szeroko rozwiniętą działalność w różnych dziedzinach życia codziennego. Organizowane są m.in. sprzedaże garażowe, lekcje angielskiego dla dzieci, japońskiego dla obcokrajowców, wspólne gotowanie i tym podobne iventy. A ponadto, pewna bardzo życzliwa starsza pani wypożycza studentom różne przedmioty użytku domowego, a także rowery. Jak dobrze, że mówię po japońsku! Szybki telefon i za 2000 jenów za rok (czyli jakieś 80 zł) mogę śmigać na uczelnię rowerkiem, oszczędzając na dojazdach 580 jenów miesięcznie :) Czy to nie wspaniałe? :)
 Na początek kilka zdjęć z kampusu. Jest przedzielony Ulicą Uniwersytecką na Wschodni i Zachodni. Tu akurat Zachodni.
 Na ławeczkach obok stawu można wypoczywać i czytać książki w ciepłe dni.
 Bardzo dużo tu zieleni. W niektórych miejscach kampus dosłownie przeradza się w las! Na razie tu pusto, bo zajęcia zaczynają się od 1 października.
Jest i on! Używany, ale za to jakże tani rower. Co ciekawe, tutaj rowerów się nie przypina do wszystkiego, co się da, w obronie przed złodziejami. Jest jedynie blokada na koła, żeby się nie ruszało, i jakiś inny mały zameczek, ale generalnie od biedy można by było go ukraść... Tu nikt nie wpada na taki pomysł. Poza tym, wszystkie rowery są zarejestrowane w specjalnym systemie i mają chipy, więc taki złodziejaszek zostałby szybko namierzony i należycie ukarany przez japońską policję ;)

Teraz jak większość ludzi tutaj staję się uczestnikiem ruchu drogowego. Rowerzyści są tu wręcz plagą i często powodują wypadki, więc życzcie mi... bezpiecznej jazdy i lekkich pedałów? ;)

czwartek, 27 września 2012

Witaj świecie!

No więc jestem w Tokio! Tak jak sobie wymarzyłam, spędzę rok w stolicy Japonii, mieście, które jest tak wielkie, że trudno je nazwać miastem, tak różnym i tętniącym życiem, że zapiera dech w piersiach.... Można tu zarówno zachwycić się, zachłysnąć kolorami, neonami, zapachami, jak i przerazić i poczuć zagubionym i malutkim wśród bezimiennego tłumu na dworcach i ulicach.
Pierwsze dni były ciężkie. Choć już raz tu byłam, nagle wszystko stało się obce, niefajne, nic mnie nie cieszyło, nawet onigiri kupione w conbini było niesmaczne... Potem zaczęło się narzekanie, że akademik nie taki, że ludzie dziwni, uniwersytet beznadziejny, zajęcia nudne, wszystko załatwiaj sama, wypisuj formularze po japońsku, lataj, biegaj, wytężaj umysł, no i jet lag. Naprawdę chciałam wracać do domu! I co mi w ogóle do głowy przyszło, żeby jechać tak daleko i to na rok! Ale z upływem czasu, jak to zwykle bywa, wszystko staje się coraz bardziej jasne i oswojone, więc i ja się uspokoiłam. No i mam internet, to w końcu okno na świat i najważniejszy kontakt z Wami :)
Następne zadanie: kupić rower! Tu wszyscy jeżdżą rowerami. Transport jest strasznie drogi, odległości za duże, żeby iść pieszo, a kupno roweru, nawet nowego, zwraca się po miesiącu, licząc ceny biletów.
Umieszczam pierwsze zdjęcia i koniec na dziś. Obiecuję sukcesywnie rozwijać bloga. Trzymajcie kciuki!

 mój pokój! ciasny, ale własny :)
 bardzo malutka restauracyjka japońska. menu jest napisane u góry po japońsku, jak się nie zna znaków to ciężko coś zamówić!

 obiadek! makaron udon. smakuje trochę jak rosół :)
 dworzec shinjuku
 shinjuku, gwarna i rozrywkowa dzielnica Tokio




no i oczywiście kolacja z Adachim :) tofu, małże i ryby