środa, 24 października 2012

Docenić niedocenione

Bardzo jestem ostatnio zajęta. Nie dość, że ciągle gdzieś wybywałam w weekendy, to mam jeszcze dużo ciężkich przedmiotów na uczelni (które sobie zresztą sama wybrałam :P) i bywają dni, że chce mi się płakać po wyjściu z zajęć. Zwłaszcza seminarium przyprawia mnie o dreszcze, gdzie czytamy teksty po angielsku i streszczamy je po japońsku... Ale któż ma nie dać rady jak nie ja? Śmiesznie jest, jak na niektórych przedmiotach jestem jedyną Europejką... ;)
Przez te wszystkie zajęcia nie mam znów czasu na bieżąco nic pisać. W miniony weekend wybrałam się z panem Yamamorim do jego domku letniskowego w prefekturze Nagano, w okolicy góry Tateshina, która podobno jest słynna (słyszał ktoś o niej?) :D Była to bardzo miła wycieczka, domek uroczo położony wśród drzew, przypominający trochę nasze domki nad jeziorem (zwłaszcza pod względem temperatury w środku... można zamarznąć, jeżeli się nie przykryje kołdrą i 3 kocami, jak zrobiła to ja). Góry piękne, do tego powoli zaczęły się pokazywać żółte i czerwone kolory liści drzew. Wieczorem grupa znajomych, którzy dbają o domek pana Yamamoriego, co by się nie rozsypał podczas jego nieobecności, rozpaliła nam ognisko i przy dźwiękach japońskiej muzyki wszelkiego rodzaju robiliśmy grilla w japońskim stylu, czyli kładź na ruszt co się da i maczaj w sosie sojowym ;) Atmosfera była dość magiczna, ale niestety, przez zmęczenie całym tygodniem i ciągłe niewyspanie jakoś nie potrafiłam docenić tego wyjazdu... Dopiero patrząc na zdjęcia stwierdziłam, że jednak było fajnie ;)

 Po drodze pan Yamamori chciał kupić 'chleb' dla znajomych. Tak, oto japońskie pieczywo. A gdzie razowiec, gdzie żytni pełnoziarnisty i chlebek IG, ja się pytam? :(
 Urokliwe widoki na zjeździe z autostrady.
 Domek letniskowy pana Yamamoriego i ognisko przed nim. Na zdjęciu tego nie widać, ale pracujący tu robotnicy mieli misję, aby ściąć jedno drzewo, bo 'zasłaniało gwiazdy', więc uwijali się jak w ukropie, żeby to zrobić przed wieczorem (ale nie zdążyli).
 Następnego dnia rano pan Yamamori zabrał mnie i swoją wnuczkę na pobliskie pole golfowe na śniadanie.

 Powoli pokazują się jesienne kolory.
 W takich urokliwych warunkach można spędzić cały dzień grając w golfa. Jedyne 400 zł.
 Wspólne pamiątkowe zdjęcie.
 Podczas przejażdżki po okolicy zahaczyliśmy o piękne jeziorko tuż przy drodze.
 Jesień w pełni.
 Mamuń ta trawa specjalnie dla Ciebie. Chciałam Ci zerwać trochę do Pyrnika, no ale chyba by nie przetrwała.... ;)
 Widok z góry. Trudno uchwycić to na zdjęciu, ale wyglądało to, jakby jedno pasmo górskie nakładało się na drugie...!
 A już zupełnie w drodze powrotnej zajechaliśmy do Outletu odzieżowego. Tak powinien wyglądać 'dom handlowy', od razu zakupy byłyby przyjemniejsze!
A to widok z tarasu przed wejściem do mojego mieszkania na 5 piętrze akademika. Tak, to góra Fuji, symbol Japonii! Dziś było ją widać wyjątkowo wyraźnie.

A co poza tym.... To nauka, czytanie, przygotowywanie się na zajęcia... W weekend odbędzie się impreza Halloweenowa, na którą wszyscy czekają i szykują stroje! Dodatkowo, w sobotę wybieram się samotnie na przedstawienie teatru no (tradycyjnego teatru japońskiego, dla niektórych strasznie powolny i nudny...)! Dostałam darmowy bilet od wykładowcy ze społeczeństwa współczesnej Japonii, bo mówiłam na pierwszych zajęciach, że mnie interesuje kultura i teatr japoński (naprawdę?). Sam nie może iść, więc nie chce, żeby bilet się zmarnował i mi go dał. Czy to nie miłe? Ciekawa tylko jestem, ile wytrzymam, bo przedstawienie ciągnie się od 10 rano do 16 po południu a akcja rozwija się wyjątkowo powoli...
Aha, na koniec zapomniałabym dodać najważniejsze. Bardzo lubię mój uniwersytet! Na początku wydawało mi się, że to jakaś podrzędna uczelnia dla kiepskich studentów (nie wiem dlaczego tak myślałam, przecież starannie wybrałam właśnie ten uniwerek). Po miesiącu mogę jednak stwierdzić, że to był jak najbardziej trafny wybór. Wszyscy są tu mili, pomocni, ilość studentów w sam raz, tak, że wykładowcy mogą Cię zapamiętać, i ogólnie podejście do studenta jest bardzo indywidualne. Kampus jest świetny, pełen zieleni, mogę jeździć swoim rowerkiem (oby tylko nie padało! już dwa razy przemokłam do suchej nitki wracając do domu!). A co więcej, podczas tego miesiąca potwierdziło się, że Hitotsubashi jest jednym z najlepszych uniwersytetów, którego studenci równie dobrze mogliby startować na przodujący Uniwersytet Tokijski. Wcześniej wydawało mi się, że to ważne, renoma i tak dalej. Ale ja polubiłam Hitotsubashi takim, jaki jest, przyjazny, nastawiony na studenta, ale i wymagający i o wysokim poziomie. A niech sobie będzie i elitarny :)
Dziękuję, dobranoc :)

poniedziałek, 15 października 2012

Najpiękniejsze jest niewidoczne dla oczu?

Najfajniejszym miejscom i momentom zdjęć nie robię.
Dziś miałam przyjemność spędzić wieczór z pierwszą kobiecą prezenterką japońskiej stacji telewizyjnej TBS, panią Kawado Keiko. Siedziba telewizji znajduje się na Akasace – wysokiej klasy dzielnicy Tokio, w której na co dzień przebywają parlamentarzyści i pracownicy największych korporacji. Z tego powodu miejsce to znacznie różni się od krzykliwych neonów Shibui i innych rozrywkowych dzielnic Tokio. Wszechobecna jest tu elegancja, trochę snobizm, ale też spokój i majestat miasta, który nigdy nie zasypia. Oświetlone budynki nie przerażają, a raczej wzbudzają zachwyt prawdziwym Tokyo dream.
Po kolacji w niepozornej knajpce, która specjalizuje się w potrawach z ostryg, udaliśmy się na spacer do świątyni shintoistycznej Hiei, gdzie po raz pierwszy od przyjazdu przywitałam się z tutejszymi bóstwami i w japońskim stylu: obmyciem rąk i ust, klaśnięciem w dłonie 2 razy, dwukrotnym pokłonem i ponownym klaśnięciem, prosiłam o dobry pobyt tutaj. Ze świątyni przespacerowaliśmy się do odrestaurowanego przed kilkoma dniami dworca tokijskiego, któremu została przywrócona pierwotna postać sprzed stu laty. W środku znajduje się również hotel i mnóstwo wysokiej klasy knajpek, a w jednej z nich spróbowałam tutejszego drinka o nazwie Tokyo eki, czyli po prostu dworzec Tokio. Nic w nim nadzwyczajnego, ale w połączeniu ze stuletnią historia tego miejsca smakował wybornie!
Takich przeżyć nie da się uwiecznić na zdjęciach…. Po raz kolejny w przeciągu kilku dni przekonałam się, jak magiczne może być miasto składające się głównie z  budynków….
odnowiony dworzec Tokio
i okolica

niedziela, 14 października 2012

Uroki japońskiej wsi i jak mieszkańcy akademika radzą sobie w kuchni

Od kiedy przyjechałam do Japonii w tym roku nie było tu tak naprawdę nic, co mnie kompletnie zachwyciło. Po raz pierwszy byłam w Tokio rok temu i wtedy zachwycałam się każdym szczegółem, a tym razem... Przechodzę obok większości budynków obojętnie, neony na Shibui mnie już nie zachwycają, nawet jedzenie jakoś mi obrzydło. Jednak ten weekend, spędzony na japońskiej wsi, z dala od zgiełku miasta i tłumów ludzi, na nowo pokazał mi piękno Japonii, ukazując jej zupełnie inne oblicze: takie jak dawniej, ludzi żyjących w tradycyjny sposób, w zgodzie z rytmem natury.
Dzięki uprzejmości państwa Yamadów miałam okazję zatrzymać się w ich domku letniskowym w niedalekiej odległości od Fukushimy. Tak, TEJ Fukushimy! Jest to przepiękny region Japonii, z dużą ilością zieleni, lasów i gór. Podobno w miasteczku Hanawa, w którym znajduje się wiejska rezydencja, nie ma już wpływów radioaktywności.... Ale szczerze mówiąc nie przejmowałam się tym za bardzo, bo piękno otaczającej mnie natury rekompensowało wszystko :)
Żadna japońska wycieczka nie może obyć się bez jedzenia. Po drodze zatrzymaliśmy się na zakupy i lunch na miejscowym ryneczku z owocami morza, rybami i warzywami. Tuż obok była mała restauracja sushi, które było przygotowywane ze świeżych składników, oczywiście prosto z ryneczku.
 3 części tuńczyka: od lewej średnio tłusta, mało tłusta i tłusta (najlepsza)
 na pierwszym planie po lewej japońskie gruszki a po prawej khaki

Po drodze mijaliśmy pola ryżowe. Miałam szczęście, bo akurat był czas zbiorów.
 Za pomocą takiej maszyny rolnik wkłada wysuszone źdźbła do mielarki, a do worków wpadają wyłuskane już ziarenka ryżu.

Podczas nieobecności Państwa Yamadów ich domem zajmują się zaprzyjaźnieni rolnicy. Do Edzika: tacy państwo Utkowscy w Japonii ;) W takiej rezydencji mieszkają.... Tylko pozazdrościć!


A teraz przejdźmy do meritum: domek letniskowy państwa Yamadów. Utrzymany w tradycyjnym japońskim stylu, z uwaga, prywatnym onsenem! To naprawdę wymarzone miejsce. Lepsze niż najdroższy hotel, uwierzcie mi!
 wnętrze domku. w centrum stół jadalny: tradycyjnie siedzi się na ziemi i wkłada nogi pod stół. w zimie rozpala się czerwony piecyk i ogrzewa nogi :) w japońskich domach jest jednak zimno, bo są wykonane z drewna. ja zmarzłam!
 rotenburou, czyli gorąca kąpiel na zewnątrz. tym razem jednak z niej nie skorzystaliśmy.
 widok z zewnątrz. domek otacza połać ziemi. przydałby się traktorek do koszenia trawy ;)
 wnętrze i pokój sypialno-wypoczynkowy. czyż nie wygląda przewygodnie? spędziłam na tej leżance godzinę słuchając japońskiej muzyki
 tradycyjne posłanie japońskie: materace rozkładane prosto na bambusowych matach tatami
 clue programu: przydomowy onsen z widokiem na ogród. niezapomniane wrażenia!
 w drodze powrotnej odwiedziliśmy wodospad Fukuroda
 i oczywiście skończyło się jedzeniem ;)
 Ale właściwie to nie koniec wrażeń. W akademiku czekało na mnie Takoyaki party, czyli kawałki ośmiornicy smażone w specjalnej maszynce w cieście. Niestety, okazało się porażką, bo nikt nie potrafił ich należycie przyrządzić
A więc takoyaki party zamieniło się w okonomiyaki party, rodzaj omletu, do którego wrzuca się dowolne składniki, głównie kapustę, jakieś mięso i owoce morza. Ale najważniejszy jest specjalny sos, majonez i kawałki suszonej ryby na koniec. Było przezabawnie!

Reasumując, ten weekend przypomniał mi, jak magicznie, ciekawie i porywająco może być w Japonii. Oby więcej takich dni!

sobota, 6 października 2012

Shopping in Shibuya

Jest weekend, a ponieważ wieczorem odbywa się przyjęcie powitalne dla nowoprzybyłych mieszkańców naszego akademika, nie można było się wybrać w dłuższą podróż, więc.... poszłyśmy na zakupy :D Zbiórka o 11, droga do Tokio i jesteśmy an Shibui, gdzie jak zawsze powitał nas tłum ludzi żądnych rozrywki. Pierwsze swoje kroki skierowałyśmy do sklepu Forever 21, który ma 5 pięter i można się tam naprawdę zapomnieć w zakupowym szaleństwie. Jako znana poszukiwaczka sklepowych okazji, wyczaiłam, że na 5 piętrze są przeceny przecen, czyli ceny z obniżek pomniejszano jeszcze o 50%. Muszę się tym pochwalić, że za 1150 jenów, czyli jakieś 50 zł (sic!) zakupiłam spodenki, 2 bluzki, czapkę, torbę na zakupy i okulary przeciwsłoneczne. To dość niebezpieczne, dostać się do tego sklepu. Zaczyna się kupować, bo takie tanie! Ale gdzie w Polsce znajdzie się nową bluzkę za 6 zł?
Zmęczone, ale zadowolone wróciłyśmy na powitalną imprezę, gdzie przygotowano dla nas jedzenie, picie i różne atrakcje. Była mnóstwo ludzi, zabawa integracyjna, w której wygrałam krem do rąk i mini kosmetyki do włosów, oraz bingo, w którym nagrodami były m.in. rower, bilety do Disneylandu czy telewizor. Organizacja naprawdę rewelacyjna, podziwiam za to Japończyków! Co więcej, pod koniec imprezy wszyscy się po prostu zebrali i zaczęli wspólne sprzątać, a więc wszystko poszło sprawnie i dość szybko. Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?
Co do mojego tokijskiego życia... To kupiłam sobie wreszcie telefon na kartę i jestem zachwycona tym, że można z niego wysyłać maile za darmo i teraz do wszystkich piszę. Ogólnie kupno telefonu, nawet na kartę, wymaga w Japonii dużo czasu i oczywiście formalności. Nie można kupić samej karty sim, jak w Polsce, trzeba zakupić telefon, który musi być zarejestrowany w systemie. Być może jest to po to, żeby właśnie można było wysyłać te maile na dowolny adres... Nie wiem, w każdym razie tak po prostu JEST. Ważne, że wreszcie mam ten telefon, dodatkowy kontakt ze światem :D Swoją drogą jest to dość zabawne, bo każdy z nas, studentów zagranicznych, wziął oczywiście najtańszy model, a więc mamy teraz wszyscy oldschoolowe telefony z klapką w kolorze białym bądź czarnym i jak za starych, dobrych czasów stukamy w klawiaturę, żeby wpisać literki ;)
A jutro wycieczka do onsenu (rodzaj gorących źródeł)! Dalsze relacje wkrótce!

 przebieranki na Harajuku
 Forever 21, gdzie zrobiłyśmy więszkość zakupów
zmęczone, ale zadowolone zakupoholiczki
 moje łupy! <3
 przyjęcie powitalne się zaczyna. zgadnijcie, kto jest pierwszy i najbardziej głodny? zakupy w końcu męczą... ;)
uroczne, sztuczne gałązki z owocami khaki zdobią teraz mój pokój :)

wtorek, 2 października 2012

Feels like home?

A więc usadawiam się w Tokio. Po piątkowym karaoke, gdzie zdarliśmy sobie gardła, sobotniej wizycie Wasila, podczas której doświadczyliśmy tokijskiej night life, intensywnym zwiedzaniu świątyni na Asakusie z Pączkiem, wypasionej kolacji ze znajomymi Adachiego i ostatecznie przetrwaniu pierwszego w życiu tajfunu nadszedł czas zajęć. W pierwszym tygodniu wykładowcy prowadzą 45 minutowe zajęcia orientacyjne, w których można swobodnie brać udział, a do 17 października trzeba zadecydować, które się wybiera. Więc latam jak szalona z jednych zajęć na drugie, spóźniam się, biegam, parkuję swój rower w każdym możliwym miejscu na kampusie... Ale przynajmniej utrzymuje mnie to w aktywnym rytmie i powoli zaczynam się czuć studentem Uniwersytetu Hitotsubashi...
Właśnie, rower! Choć nie przepadałam za tym środkiem transportu w Polsce, to tutaj go wręcz błogosławię ;) Ale nie jest to taka bułka z masłem! Po pierwsze, droga na Uniwersytet jest tak pokręcona, że choć jechałam nią już 4 razy, nadal nie potrafiłabym sama nią dojechać. Po drugie, parkowanie wymaga wprawy, wciśnięcia się między setki innych rowerów i odpowiedniego zablokowania kół, żeby się nie ruszały. No i kontrola kierownicy, kiedy w koszyku przed sobą mam kilku kilogramową torebkę, a po bokach torbę z zakupami i wypożyczoną wczoraj maszynkę do gotowania ryżu! (deal życia, 200 jenów za rok :D, czyli jakieś.... 8 złotych!) Ale jakoś daję radę, nawet mi to nieźle wychodzi ;)
Ponadto, dziś przyrządziłam pierwszy "normalny" posiłek. Jakoś ostatnio nie było na to czasu i jadłam ten gumowaty, japoński chleb, natto (sfermentowana soja, której większość obcokrajowców unika jak ognia!) albo na stołówce (która jest zresztą dobra i tania, ale ile można jeść na zewnątrz). Przez jakieś 10 minut nie mogłam rozgryźć sposobu działania naszej kuchenki indukcyjnej, ale w końcu ze specjalnej szufladki na rybę, znajdującej się pod palnikami, wyszedł kawałek łososia, a później smażone kiełki i ryż. To akurat jest najprostsze, bo po prostu wrzucam opłukany ryż do maszynki, dolewam odpowiednią ilość wody (która jest oczywiście napisana na maszynce, Japończycy mają do wszystkiego opisy i instrukcje), naciskam czerwony przycisk i czekam, aż się samo zrobi! Czy to nie proste, nic tylko gotować! Trzeba tylko trochę chęci i czasu, pierwsze mam, z drugim trochę gorzej ;) Niestety, coś się zepsuło z moją kartą pamięci w aparacie, dlatego nie pochwalę się dziś moim arcydziełem... Może to i lepiej :P
Jutro kolejny dzień zajęć, a potem mam zamiar wybrać się na dodatkowe zajęcia taneczne! W Japonii bardzo powszechne jest przynależenie do różnorakich klubów i kółek tematycznych. Potrafią na tym spędzić większość swojego wolnego czasu! A więc... Jutro robię furrorę na kampusie tańcząc hip hop w niebieskich butach od Grzesia :D Będzie ciekawie!

Jeszcze garść zdjęć:

 Tu jeszcze sobotnia wizyta na Shibui.
 Pierwszy posiłek Wasila w Tokio :P Swoją drogą, po raz pierwszy zjadłam japońskiego burgera!
 Spacerujemy.
 Dobry deser to podstawa! Wyrabiane na miejscu ciastka, głównie z kremem, w luksusowej dzielnicy Ginza.
 Typowy obraz Shibui nocą, a po środku 5-piętrowy sklep Forever 21, gdzie można znaleźć naprawdę fajne ubrania!
 Był już deser, to teraz znów coś konkretnego! Takoyaki, czyli smażona w cieście ośmiornica ze specjalnym sosem, majonezem i kawałkami suszonej ryby na wierzchu. Pyszne póki gorące!
Wygląda znajomo dla fanów Między Słowami, prawda? :)

 Niedziela, Asakusa z Pączkiem. W tle Sky Tower, otwarta w maju tego roku najwyższa wieża obserwacyjna (na świecie?)

 Lody o smaku zielonej herbaty (matcha aisu) - zawsze i wszędzie! W drodze do świątyni roi się od sklepików zachęcających turystów do zakupu japońskich produktów.
 Tradycyjnie zrobiłam wróżby, ale oczywiście nie byłam zadowolona z przepowiedni, która mi wywróżyła jedynie "mały sukces po dłuższym czasie" i że "na ukochanych ludzi trzeba będzie poczekać"... :(
 Okolice świątyni. Już tu byłam w zeszłym roku, więc jakoś nie miałam nawet ochoty skakać z aparatem jak szalona.

A na koniec: tak przeżyłam tajfun. Mam zapiętą marynarkę, więc nie powiewa na wietrze jak powinna, ale wierzcie mi: mocno dmuchało (tak, bałam się że odlecę :P).
Do zobaczenia w następnym odcinku!